po głębszym


Zakopałam się w swojej indywidualności. Nakryłam kołdrą w drobne, kolorowe kwiatki. Siedzę pod nią i nie ma chcę nigdzie wychodzić. Tutaj jest tak ciepło, miękko i bezpiecznie…

Znalazłam w szkicach wpis, który miałam umieścić półtora roku temu. Radość wypływająca z niego, opiewająca panoramy z mojego okna jakaś taka mdła dziś jest.

Postanowienie od kilku dni „Nigdzie nie idę!” spełniam w każdym aspekcie. Nigdzie nie idę i koniec. No, może po pączki pójdę. Zjem tonę i umrę od nadmiaru cukru. Słodko.

Bo my jesteśmy kobiety nowoczesne.

Samowystarczalne.

Samodzielne.

Potrafiące zmienić żarówkę, naprawić samochód, ugotować rosół dla pułku wojska, pomalować paznokcie i zawinąć włosy na wałki. Bo potrafimy zatankować samochód, wnieść na swoich plecach plecak na szczyt nie omdlewając. Bo potrafimy przekopać ogródek, pomalować ściany i skręcić meble z IKEI.

Bo nie potrzebujemy nieustannej pomocy.

Co nie oznacza, że nie potrzebujemy przy sobie męskiego, silnego ramienia, które przyniosłoby kubek kakao na poprawę nastroju.

W satynach. Z pięknie ułożonymi włosami. W kapeluszach, toczkach, sukniach zwiewnych i poruszających wyobraźnię. W oparach tajemnicy. Z uśmiechem bardziej intrygującym niż Mona Liza. Omdlewające. Silnie po ziemi stąpające. Romantyczne. Dramatyczne. Pewne siebie.

Cudownie lśniące. Emanujące blaskiem niczym z Photoshopa. Naturalnie piękne kobiety lat międzywojennych. Cudowne aktorki lat 20.

Pasjans. Rozdanie na trzy.

Nie wygrywam. Raz za razem. Przypadkowe zwycięstwo jest błędem statystycznym.

Ważne karty umykają sprzed moich oczu. Niezuażone. Asa przerzucam zbyt szybko. Ginie w rozdaniu. W kolejnym przykrywają go dwie inne karty. Nie pasujące do tych na stole. Już go nie zdobędę. Muszę o nim zapomnieć.

Przerzucam trzy karty z rozdania. Leżące na stole wydają się nie istnieć. Nie potrafię skupić uwagi w obu miejscach. Chociaż wiem, że otrzymane na stole są bardzo ważne. Wązniejsze od tych z rozdania. Pasującą ósemkę trefl znajduję w rozdaniu. Mimo, że leży odkryta na czwartym stosie kart. Zapominam o parze damy z królem. Odkrywam niewłaściwe karty. Nie tego króla przenoszę w puste pole. Samotna dama pik czeka na swego waleta kier po drugiej stronie stołu.

Drugie tasowanie. Nagle karty zaczynają pasować. Jedna z drugą lądują razem w jednym kolorze. Wreszcie potrafię połączyć karty z rozdania i ptrzymane ze stołu.

Trzecie tasowanie. Odkrywam pominiętego w rozdaniu Asa. Ważne karty zaczynają być widoczne. Chociaż trochę późno. Ukończenie partii wydaje się bliskie.

Brakuje jednej karty.

Kończę na minusie.

Przez lat wiele przypisywałam sobie bycie kotem-samotnikiem. Po ostatnich trzech dniach, wiem że jednak potrzebuję tego stada baranów, z którym mogłabym iść. Może nie przez cały czas – to wbrew samej sobie. Ale co jakiś czas potrzebuję zapachu runa i odgłosu racic.

Tak w tej mojej weekendowej samotności głównym dźwiękowcem była jedna z telewizji muzycznych. Bardzo brakuje mi „Listy przebojów Marka Niedźwieckiego”. Normalnej muzyki. Nie żadnej sieczki. Dobrego, starego rocka.

Bananowe naleśniki nie wyszły. A mieszkanie nabiera kształtów.

Było już ślicznie. Absolutnie pięknie. A tu co?

powrót zimy!

Dokładnie w tej chwili za oknem panuje zamieć śnieżna. Nie widać bloku, który stoi 20 metrów dalej.

Ale wierzymy Mai Popielarskiej, że Zima sobie pójdzie wreszcie. Od początku tygodnia.

♥♥♥

Nadal siedzę po uszy w zimowym semestrze (może też i dlatego ta Zima nie chce sobie pójść?). Ostatnia i jedna poprawka się za mną wlecze. Koszmar.

Z chęcią już zajełabym się projektami na semestr letni. Albo licencjat wreszcie na poważnie mogłabym pisać.

♥♥♥

Jedna impreza. Druga. Parapetówka. Urodziny.

Aż dziwnie to brzmi, ale picie to zło wcielone. Dlatego bronić się przed nim nie będę 😉

♥♥♥

Cytatów kilka z Alma Mater – tylko dla wtajemniczonych 😉

Papierologia.

Grzyby i poziomki rosną w cieniu lasu.

Wolec to wykastrowany byk 6-miesięczny.

Alfa alfa. Czyli lucerna.

Pasożyty niskotowarowe.

Kobieta powinna czuć odrazę do siebie, dlatego, że jest kobietą.

Autor – jakiś starożytny mędrzec. Cytat nieprecyzyjny, ale sens właściwy. Zdanie wprowadzające do wykładu pod tytułem „Wiedźma”. Przychodząc na to spotaknie spodziewałam się czegoś wiedźmowatego, czarowniczego, magicznego. Zamiast tego poznałam obraz świata według kobiet, którym tak naprawdę potrzeba psychiatry, bo psycholog już niewiele pomoże. O kobietach, które w czasie, kiedy nie są z mężczyznami, tworzą zaklęty krąg. Krąg, który jest niepełny, gdy jednej z nich brak. O kobietach, które miały poczucie winy za grzech pierworodny. („Wiedźmy” reż. Agnieszka Tkacz 2001)

Ostatnimi czasy mój stosunek do feminizmu robi się coraz bardziej szowinistyczny. Może dlatego, że w dzisiejszych czasach nie widzę aż takiej wielkiej potrzeby krzyku. Argument, że to mężczyźni stworzyli nam ten los, wydaje mi się mało przekonywujący. Sprawa porodów na znieczuleniu, prawa do in-vitro, czy po prostu godnego przedłużania gatunku dotyczy ministerstwa zdrowia. A co mam myśleć na temat kobiety, która nie pozwala na bezbolesny poród? Chyba jedynie, że jest mężczyzną.

Solidarność kobieca? Pff. To jakiś głupi żart. Nie istnieje takie zjawisko. Nie staramy się być piękne, zadbane, młode, idealnie wyglądające, z najmodniejszą torebką dla siebie, czy mężczyzn. Robimy to dla innych kobiet! Tak, tak. Chcemy by zobaczyły, że to my jesteśmy te piękniejsze, młodsze, modniejsze. „Szklany sufit”. „Lepka podłoga”. Kobiety samodzielnie siebie dyskryminują. Chętniej dadzą podwyżkę mężczyźnie. Ciężej jest im zrozumieć i zaakceptować ciążę podwładnej. Nie będzie pracować, a składki na nią płacić trzeba. I jeszcze zwolnić nie można! Toż to, skandal!

Miało być o wiedźmach. Nie było na dobrą sprawę nawet i o jędzach. Było feministycznie. Przeciwko dniu kobiet. A mężczyźni mają swoje dwa dni w roku. My tylko jeden.

Było muzycznie. Muzycznie dziwnie. Mass Kotki pokazały pazurki. Tekstu zbyt wiele zrozumieć nie można było. Elektropunk chyba mogę polubić. Mimo, że odebrałam wrażenie, jakoby panna na klawiszach była liderką grupy. Niespotykane zbyt często.

Rock and roll jest do dupy. Nie wiemy jak długo pociągniemy.

Tekst bosko rozwalający. I dający do myślenia nad pozycja kobiet w świecie muzyki.

Denerwuje mnie podniecanie się osobami, które wypłynęły przez przypadek w mediach. Nic wielkiego nie zrobili. Nie potrafią śpiewać. Nie potrafią tańczyć. Inteligencją nie przewyższają 7-latka. Zdolni w niczym nie są. Po prostu są. A raczej przez 5 minut pokazywana była ich twarz i żenujące zachowanie.

Z nazwisk nie wymieniam, bo jestem przeciwko tworzenia ich quasipopularności.

Dzień drugi. Dzień pierwszy zakończył się bezsennością wchodzącą w dzień drugi.

Nie, nie chce mi się. Tak, kolejny dzień kryzysu. Brak solidnego kopa, który ruszyłby mnie z tego miejsca w inne miejsce.

Trudno przestawić się ze wstawania tam, na wstawanie tutaj. Tutaj jest gorsze. Tam było ezoteryczne. Egzotyczne. Erotyczne. Tutaj: szare. zimne. ponure. A co najgorsze – pada.

Brak inspiracji. Brak mobilizacji. Brak motywacji.

A kiwi uschło.

Siedzieć w kurzu.

Pisać wiersze.

Snuć bez przerwy miłe

piękne i urocze –

– nierealne marzenia.

Listopad. Zimne dziady – listopady. Zimno, pochmurno, szaro, nijako.

„Całą noc nie mogłem spać,
Amfetamina ma gorzki smak.”

Z głośników pieści moje uszy jego hipnotyzujący głos.

Cichy, delikatny.

Głośny, donośny, krzykliwy, szorstki jak męski policzek podczas wspólnego poranku.

I za każdym razem pragnę dowiedzieć się, czy ona naprawdę jest gorzka…

„Mała, Ty wiesz, dławi mnie tlen.”

Jestem niezwykle czuła na owo określenie. Staje się taka… mała. Młoda. Jakbym ponownie miała to 16 lat. Przecież je mam!

Wewnętrznie.

„Znalazłem wielu co drogę pokazali.

Przez całe życie na najwyższej pędzą fali.

Pochmurne niebo im na głowy się nie zwali.”

Pędzić przez uliczki. Idąc przez miasto mam ochotę biec. Po prostu – przed siebie. Nie oglądając się wstecz. Wsłuchując się w odgłos stuku glanów, pobrzękiwania zamków, czuć torbę odbijającą się o moje uda.

Mknąć przez spłowiałe liście.

„Czemu mnie zostawił? Czemu się oddalił?”

Tak czasem… Czasami… Bo ja nie chcę już wierzyć. Boga nie ma. Bóg umarł z tamtą spowiedzią.

„Musiałem znowu się schlać”

…bułgarskim winem drugiego gatunku. Ani to był Melnik13, ani Kadarka.

„Listopad włazi do miast”

Do serc. Pod kołdry. W sny. Pod płaszcze. Do głów.

„Tak mi przykro chciałbym jeszcze raz.”

…i raz. i jeszcze. i jeszcze.

inspired by COMA „Listopad”

Następna strona »